Oto mój bestiariusz trudnych osobowości klientów, z jakimi spotykamy się w zawodzie projektanta. Dzisiaj mam nadzieję na dyskusję. Komentujcie, dzielcie się wrażeniami i doświadczeniami. Jeśli kogoś te opisy dotkną, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Żeby sprawiedliwości stało się zadość już myślę o liście trudnych osobowości projektantów - myślicie że łatwo się śmiać z samych siebie? Tymczasem puszczam do wszystkich oko ;) i miłej lektury.
1. Klient CCC (Cena Czyni Cuda) – czyli ile za kreskę? Temat cen za usługi projektanta wnętrz był już nieraz poruszany na wielu blogach i forach internetowych. Niestety żadnych sensownych wniosków jak dotąd nie udało mi się znaleźć. Sami psujemy sobie rynek obniżając ceny projektów do absurdalnych stawek. Niestety, jak to bywa z paranoją – jest jeszcze jedno dno dna – klienci, którzy zaczną Ci wyliczać, ile płaci się za minutę twojej pracy lub za narysowana kreskę. Dla takiego każda cena jest za wysoka, nie ma właściwie znaczenia co zawiera opracowanie i jaką jakość oferujesz – zawsze jest za drogo. Jeśli zgodzisz się na taką współpracę bo rzeczywistość cię do tego zmusza, to trudno. Gorzej jeśli taki klient nie zapłaci Ci połowy i tak wytargowanej ceny na końcu projektu, bo sam sobie dodatkowy rabat przyzna. Historia zna takie przypadki. Nie wiem jak wy, ale ja nie widzę w miejscach, gdzie sprzedaje się luksusowe produkty (jak salony samochodowe czy u jubilera) żeby ktoś tak zaciekle się targował lub po prostu uznał, że sprzedawca wystawiając wysoką cenę na drogi towar chce go nabić w butelkę! Każdy chce nabyć ten luksus i się z nim obnosić. Jeśli ktoś nie ceni naszej pracy, będącej przecież usługą luksusową (wszak żyć się bez niej da), to nie ma możliwości negocjowania cen. Zazwyczaj proponuję zejście z ceny w zamian za ograniczenie ilości pracy lub mniejsze opracowanie. Jednak dla takiego przypadku nie ma takiej opcji, chce wszystko za ułamek ceny. W moim cenniku znajdziecie też brawurowy zapis o tym, że projekty, które inwestor oddaje całkiem w moje ręce i osobiście mam nadzieję na wzbogacenie swojego portfolio jako dzieła oryginalnego i odważnego mają szczególnie duży upust. Tyle ode mnie, a wy? 2. Klient „Mam złe doświadczenia” Zawsze pytam klientów, czy mieli już do czynienia z projektantami i jakie z tej współpracy wyciągają wnioski. Zdecydowana większość takiego doświadczenia nie ma albo ma i są to pozytywne wrażenia i raczej są zadowoleni z obsługi profesjonalnego biura projektowego. Niestety jest jakiś 1% klientów, których żaden architekt nie jest w stanie wyprowadzić z przekonania, że „to się po prostu nie uda”. Nie można się dogadać ani nawet porozumieć z człowiekiem przekonanym, że skoro raz się zawiódł na projektancie, to już nigdy nie uda się mu ta sztuka. Pytanie tylko po co wciąż próbuje? Będąc młodą projektantką (o dużym stażu i małym apanażu – cytując klasyka :) myślałam, że taka skrzywdzona osoba mówiąca źle o całym projektowym bractwie jest po prostu pechowcem, który trafił niefortunnie na jakiegoś niedouczonego i wybitnie źle nastawionego do ludzi człowieka. Rozwiązanie widziałam jedynie w zainwestowaniu większej ilości empatii i większym zaangażowaniu, aby to straszne piętno pozostawione przez fatalnego poprzednika zdjąć z całej branży projektowej. Taka misja oczyszczająca J Niestety to otwierało zazwyczaj bramy piekła – czyli samospełniającej się przepowiedni. Jak ktoś jest uprzedzony i wypowiada się bardzo źle na temat kolegów po fachu to wieję, gdzie pieprz rośnie. To się nie kończy dobrze. Czeka Cię ciąg złych zbiegów okoliczności, ciągłe porównywanie do traumy współpracy z poprzednikiem, wytykanie najmniejszych niedociągnięć, nękanie telefonami w środku nocy, o szczegółowym wywiadzie wśród poprzednich klientów nie wspominając. Brak porozumienia, roztrząsanie poprzedniego doświadczenia i strach przed trudnym do określenia „oszustwem” z twojej strony to nie jest atmosfera do pracy. Jeśli słyszysz opowieść tego typu, to za żadne pieniądze świata nie podejmuj się tego projektu. Jak ktoś zmierza do klęski, to nikt go przed tym nie powstrzyma. Nawet super zdolny, nawet doświadczony, nawet święty! 3. Klient „Nie widzę tego” Czerwona lampka uruchamia mi się na kolejne hasło – wytrych „jakoś tego nie widzę”. Zwykle na początku współpracy chcąc wybadać czego nasz klient oczekuje pokazuję dla przykładu zarówno zdjęcia jak i wizualizacje. Kiedy już na tym etapie pada ta kwestia to zaczynam się niepokoić. Dlaczego? Nie wiem, czy wiecie, ale tylko niewielki procent ludzi potrafi sprawnie poruszać się w rozszyfrowaniu przestrzeni trójwymiarowej. To trudna sztuka ale my projektanci nie rozumiemy tej przypadłości, bo sami jesteśmy w tym biegli z racji ciągłego ćwiczenia tych rejonów mózgu. Mam ogromne zasoby empatii i zrozumienia dlatego przez wszystkie te lata starałam się znaleźć różne sposoby dotarcia z moim projektowym przekazem do klienta. Czego ja nie robiłam, aby zilustrować swoje koncepcje? Moodbaordy, klejone modele i makiety, wyklejanie miejsca budowy taśmą w celu zaznaczenia gdzie i jak będą stały meble. Budowałam też modele w skali 1:1 z tekturowych pudeł i styropianu ale ciągle ktoś tego NIE WIDZIAŁ!!! Miarka się przebrała, kiedy podczas jednej inwestycji hotelowej razem z firmą meblową i kilkoma innymi wykonaliśmy cały pokój hotelowy – tzw. wzorcowy – taki jaki miał docelowo być, aby pokazać klientowi ostateczny efekt – i co??? Padło sakramentalne - „Jakoś tego nie widzę!!!”. O zgrozo!!! Teraz jeśli słyszę to stwierdzenie, mimo moich prób unaocznienia pomysłu – kończę tę nierówną walkę. Nawet ze ślepym potrafię rozmawiać o kolorach – ale z niewidzącym porozumienia i nieufającym, że są ludzie którzy pracują używając wyobraźni, mówię – NIE! 4. Klient „Liść na wietrze” To w zasadzie klient idealny ALE… ulegnie urokowi każdego, kto tylko zjawi się w promieniu jego wzroku. Nasz projekt, dopóki klient przed nami siedzi i ogląda, też się mu bardzo podoba. Nieświadomi i pewni, że wszystko idzie dobrze bo klientowi się pomysły podobają, tracimy czujność, i co? Nagle „Klient liść na wietrze” przechodzi w strefę wpływów innych uczestników tego projektowego procesu. Najpierw nieopatrznie wysyłamy klienta samego do salonu z wyposażeniem wnętrz – tam zawsze znajdzie się natchniony doradca klienta, który zepchnie naszego biedaka na inne tory. Co dla nas oznacza zmiany projektu. Później konsultacje społeczne - wystarczy, że sąsiadka pokaże swoje gniazdko i naszej ofierze też się spodoba i znów zmieni zdanie. Ostatecznie pan Gienio na budowie dopełni dzieła zniszczenia i zaproponuje inne rozwiązanie do naszego projektu, który przecież się podobał inwestorowi, ale siła przekonywania pana Gienia jest większa, niż asertywność klienta. Wniosek – nigdy nie pozostawiamy klienta samego! Nigdy nie przewidzisz skąd zawieje wiatr! 5. Klient „Horror vacui” – znacie to pojęcie z historii sztuki? To w dosłownym tłumaczeniu lęk przed pustą przestrzenią. Odnosi się dzieł z kultury arabskiej, które w swym zdobnictwie stosują tę zasadę wypełniając dekoracjami i ornamentem każdy dostępny centymetr dzieła (na chwałę Allaha). Ale my, nie musimy się przenosić w odległe orientalne tereny globu. Gorliwi wyznawcy tego nurtu są wśród nas, a raczej wśród naszych klientów. Nie tolerują oni po prostu pustych miejsc w mieszkaniu, w domu – ani na ścianie, ani na podłodze, ani na suficie – każdy centymetr kwadratowy musi obfitować w atrakcje estetyczne. Nie ważne jakiej jakości, ważne, żeby się działo. Im więcej, tym lepiej. Nieraz nawet cena nie gra roli, co jest chyba jedyną zaleta takiego projektu. Efekt? Jeśli ulegnie się temu naciskowi – powstaje Horror jak sama nazwa zaczytanego tytułu wskazuje. Przeładowany treścią i formą chaos ,ale jest przynajmniej szansa, że klient będzie zadowolony. Trudno, nie pochwalisz się tym projektem, ale klient będzie zadowolony – a o to nam chyba chodzi? 6. Klient Zosia Samosia – dla niego projektant to przystawka do komputera z funkcją przetwarzania mowy na obrazy. Projekt już ma. W głowie oczywiście, ale nie potrafi go przedstawić ekipie budowlanej. Sprawa wydaje się łatwa – wystarczy wysłuchać, co rzeczywiście w tej głowie siedzi i to zwizualizować oraz wykonać rysunki techniczne. I to jest właśnie pułapka. Najczęściej okazuje się, że ten mityczny projekt wcale nie istnieje i to my go z czeluści tej głowy musimy wydobyć a po bojach okaże się, że zapłacić za to rysowanie to też nieszczególnie nam chce bo to przecież komputer narysował a ty tylko wciskasz te klawisze i wszystko robi się samo. 7. Sułtan na zagrodzie, Hetman osiedla Czyli klient, który potrzebuje doskonałej obsługi w postaci ciągłej adoracji a najlepiej całej świty dookoła swojej osoby. Cudownie jeśli masz jako projektant mnóstwo czasu na niezliczone i niczym nie uzasadnione wizyty na budowie, kawy w centrach handlowych, wielogodzinne rozmowy (w większości nie na temat projektu) – wszystko to osobiście, nigdy za pomocą wynalazków typu telefon czy internet. Do tego lubisz schlebiać nie najlepszym gustom i szalonym pomysłom miłościwie panującego Pana i władcy swojego M3. Projekt jako taki jest najmniej istotnym elementem układanki – ważna jest czuła obecność i oddanie Panu (lub Pani). W tym układzie sprawdza się służalczość, spolegliwość i całkowity brak charakteru projektanta. Zaletą jest fakt, że klient tego typu jeśli się sprawdzisz chętnie wraca do lojalnego poddanego :) i uniżonego sługi. Całuję rączki i polecam się na przyszłość. |